Budapeszt o poranku…

Stolica budzi się do życia wcześnie.

Budzę się i ja. 4.40 nie jest normalną godziną o której zrywam się z łóżka, jednak w takich miejscach zdecydowanie szkoda mi czasu na sen…

Zostawiam śpiących towarzyszy, zatrzaskuję drzwi mieszkania przy Thaly Kálmán utca i pędzę w stronę najbliższej stacji metra Klinikák.
Po wyjściu z podwórka faktycznie czuję się nieco dziwnie, mijają mnie półprzytomne postacie pędzące w tylko sobie znane strony.

Minęła właśnie 5.00

Ruchome schody w stacji metra porywają mnie pod ziemię, czekamy chwilę na gwałtowny podmuch powietrza, który jak w każdym metrze zwiastuje nadjeżdżający pociąg. Bez pośpiechu, jakby w zwolnionym tempie pasażerowie przestępują próg wagonika i opadają na siedzenia. Przymykają oczy aby złapać jeszcze chociaż kilka minut snu lub niewidzącym wzrokiem wpatrują się w rozświetlone ekrany smartfonów.

Zwykły dzień w Budapeszcie, tymczasem ja mam na dzisiejszy świt zaplanowaną ucztę dla oczu – wschód słońca z Baszty Rybackiej. Ot taki mały wakacyjny kaprys 😉

Torba z aparatem i mój nowy nabytek – statyw Manfrotto trochę gniotą ramiona, ale myślę że będzie to chwila warta uwiecznienia. W końcu nie codziennie bywam w Budapeszcie.

Szybka przesiadka na autobus nr 16.

Kilka przystanków w szalonym tempie (jak na tą godzinę kierowca autobusu zdecydowanie nie był senny!), pokonujemy kilka ostrych zakrętów w rytm równie ostrej muzyki wydobywającej się z głośników w kabinie kierowcy. Zerkam na google maps gdzie najlepiej wysiąść aby się nie spóźnić na poranny spektakl. Szentháromság tér przy Kościele Macieja (Mátyás Templom) będzie ok.

I nagle cisza.

Szalony autobus odjechał. Idę samotnie przez mglisty plac. Rozkładam statyw i przygotowuję aparat i rozglądam się za najlepszym miejscem. Wygląda na to, że idealnym miejscem będzie pusta baszta – tam gdzie za dnia w ukropie z tacami biegają kelnerzy balansując między tłumem turystów… Zdejmuję więc delikatnie z haczyka bordowy sznur z ozdobnym kutasikiem i przemykam na górę.

Gdy pierwsze promienie wschodzącego słońca zaczynają leniwie rozświetlać strzelistą wieżę kościoła św. Macieja, zaczyna się wyczekiwane widowisko. Niesamowita gra świateł i mgieł. Potok promieni wysypuje się zza horyzontu i otula cały Budapeszt.

Rozświetla koronkową elewację i wieże Parlamentu, Bazyliki św. Stefana (Szent István Bazilika), a nawet błądzących we mgle dźwigów budowlanych, których podobnie jak we Wrocławiu, pojawiło się całkiem sporo.

Pomimo braku tego poranka malowniczych chmur, które zazwyczaj czynią wschody słońca jeszcze piękniejszymi, ciężko oderwać mi wzrok od skąpanego w ciepłych promieniach miasta.

Robię jednak kilka ujęć, aby nacieszyć oczy też później 😉

Składam statyw i zmykam z baszty, bo mieszczący się nieopodal Hilton Budapest też budzi się do życia i zaczyna się kręcić wokół kilka osób.

Polecam każdemu.

Mimo, że nie jest wcale łatwo wstać o tak wczesnej porze, zwłaszcza jeśli wieczór znacząco się przedłużył.